RELACJE

SAXON I DIAMOND HEAD W DREŹNIE – ZAPRASZAMY DO PRZECZYTANIA RELACJI!

Trasa promocyjna „Thunderbolt” – najnowszego albumu Saxon, ominęła Polskę. Co osobiście doprowadziło mnie do białej gorączki – zespół jest u nas uwielbiany nieprzerwanie od komunistycznych czasów, gdy wystąpił tutaj pierwszy raz i wbił utwór „Broken Heroes” na szczyty Listy Przebojów Trójki. Taki klubowy koncert wraz ze wsparciem kultowego Diamond Head na supporcie, wyprzedałby się na Ojczystej Ziemi ze 100% pewnością. Szkoda, ale tym razem Saxonów musieliśmy oglądać w niemieckim Dreźnie.

Ten germański epizod „Thunderbolt Tour 2018” odbył się w przerobionym z hali fabrycznej klubie Alter Schlachthof, gdzie już kiedyś podziwialiśmy papieżaków z Ghost. To duża hala mogąca pomieścić ok. 2 tys. ludzi, z nieco gubiącym się dźwiękiem w jej dalszych zakątkach. Wkroczyliśmy w momencie, gdy na scenie byli już brazylijscy power metalowcy z Armored Dawn, którzy śpiewali coś o wikingach. Zaiste, przedziwne było to połączenie w niezbadanych odmętach niemieckiego marketingu, chociaż może i nie tak irytujące, jak większość tego typu produkcji.

Diamond Head, nie ukrywajmy – zespół najbardziej znany dzięki scoverowaniu ich trzech utworów przez Metallikę. Legenda NWOBHM raczej mocno przykryta kurzem, której jedynym oryginalnym członkiem jest gitarzysta Brian Tatler, wypadła na żywo bardzo pozytywnie, prezentując przede wszystkim materiał z albumu „Lightning To The Nations” z 1980 roku. „Am I Evil?” jako pierwszy punkt programu, dla którego trzeba było się stawić w sobotni wieczór w Dreźnie, wyszło im naprawdę przepotężnie. Ten numer nawet po latach robi piorunujące wrażenie, czy to w interpretacji Metalliki czy Diamond Head.

Jako ciekawostkę dodam, że w krótkim secie pojawił się tylko jeden nowy utwór z płyty nagranej już w składzie z aktualnym wokalistą Rasmusem Bom Andersenem. Kupiłem ten album chwilę potem na merchu Diamond Head wraz z dwoma innymi wznowieniami na CD, głównie dlatego bo nie były drogie – po 10 euro. Przesłuchaliśmy go ze 3 razy w kółko wracając w nocy z Niemiec i nie mogliśmy wyjść spod wrażenia – płyta jest doskonała i kompletnie nic jej nie brakuje. Szkoda tylko, że Lars Ulrich w którymś momencie przestał słuchać Diamond Head, bo dla Metalliki nadal mogłoby być to niesłabnące źródło inspiracji.

Saxon wkroczył na scenę w oparach całkiem przyzwoitej płyty „Thunderbolt” by po chwili ruszyć w przeszłość: „Motorcycle Man”, „Strong Arm of the Law”, „Power and the Glory”, czyli żelaznych numerów, na których ta potęga została zasiana. Szczerze powiedziawszy, średnio wyobrażam sobie słabą sztukę wystawioną przez Saxon. Biff Byford mimo wieku śpiewa i prezentuje się wybornie, a będący na stanowisku gitarzysty nieprzerwanie od 1977 roku Paul Quinn wyżyna te historyczne sola, jakby czas dla niego zatrzymał się gdzieś w okolicach płyty „Crusader”. Oczywiście były dwa najwspanialsze nagrania wszech czasów Saxon, czyli „Dallas 1 PM” i „747 (Strangers in the Night)”. Z nowych rzeczy szczególną uwagę zwrócił nostalgiczny w swoim wydźwięku „They Played Rock and Roll” zadedykowany i poświęcony pamięci pierwszego składu Motorhead, który przeszedł już do wieczności.

Końcówka w postaci pięciu wielkich hitów pod rząd: „Crusader”, „Princess of the Night”, „Heavy Metal Thunder”, „Wheels of Steel” i „Denim and Leather” w zasadzie dała do myślenia: pod względem posiadanych evergreenów Saxon jest w absolutnie ścisłej, światowej czołówce.

Najlepszą częścią publiki, bo bawiącą się, śpiewającą i tańczącą tradycyjnie okazała się ta zza wschodniej granicy. Biało-czerwona flaga z logo Saxon na dzień dobry wylądowała na scenie, gdzie do końca wisiała na perkusji. To daje do myślenia. Bo Orzeł tym razem nie wylądował tam, gdzie jest najbardziej wyczekiwany.