W Wałbrzychu po raz drugi odbył się festiwal, o wszystko mówiącej nazwie Metal Mine. Impreza zlokalizowana jest bowiem na zrewitalizowanym po mistrzowsku terenie byłej kopalni węgla. Obecnie, w zamyśle organizatorów festiwalu, ma się tu odbywać cykliczne wydobycie na powierzchnię najcięższych dźwięków z przebogatego złoża sztuki, jakim jest muzyka metalowa.
W tegorocznej ''kuźni'' metalowych złóż brało udział dziesięć zespołów, a szychta miała trwać już od godziny 15:30. Niestety, nie dane było mi zaobserwować, jak wypadły kapele grające na samym początku, ale opinie znajomych - a tych związanych z muzyką było tego dnia wyjątkowo wielu - wyróżniały głównie bardzo dobre występy Antigod i In Twilights Embrace. Ten drugi ze wspomnianych miałem okazję zobaczyć stosunkowo niedawno podczas Castle Party Festival - w pamięci został głównie cover Armii
''Opowieść Zimowa'' poprzedzona cytatem z
'"Freezing Moon"' norweskich klasyków Mayhem.
Na teren koncertu dotarłem, gdy na scenie hulały riffy z dobrze już rozgrzanych gryfów słowackiego
Doomas. Kapela sama określa się, jako melodic death doom - ja wiem, że ten pierwszy człon może odstraszyć purystów, ale to co wylewało się ze sceny robiło, jak najbardziej pozytywne wrażenie. Choć zawsze mam problem by dostroić się do cięższych dźwięków w słonecznym anturażu (jeszcze ta plaża w strefie gastro - wypoczynkowej...), to z każdym kolejnym utworem moja sympatia do chłopaków rosła.
fot. Doomas, Metal Mine, Krzysztof Wakor
Nie da się jednak ukryć, że ''muzyka poważna'' miała dopiero nadejść, i to na dodatek w swoistym ''prajtajmie''. Krótko po dwudziestej na scenie zaplanowano
Obscure Sphinx - kapela, którą koniecznie trzeba zobaczyć za każdym razem, gdy tylko mamy okazję. Po pierwsze, jest to nasz kolejny band eksportowy, prezentujący światowy poziom wykonawczy, a po drugie, niestety zespół od jakiegoś czasu dotykają nazwijmy to ''pechowe przypadki logistyczne'' - na razie odpukujemy w niemalowane...
Spojrzałem na nieboskłon, gdyż to, co zaserwowała natura w magicznej godzinie zmierzchu zostawia w blokach startowych wszystkich oświetleniowców - mogliśmy podziwiać piękny spektakl wieczornej zorzy, a plac koncertowy mienił się w żółciach i pomarańczach nie zakłóconych jeszcze zimnymi, ostrymi reflektorami. Nadchodziła pora ciem... Rozpoczęli jak u Hitchcocka, a więc wbrew obiegowej opinii nie od trzęsienia ziemi, lecz delikatnie, powoli stopniując napięcie - taki jest właśnie otwieracz
"Nothing Left'"' z najnowszego dzieła grupy '
"'Epitaphs''". Och, jak czeka się na te najcięższe działa w rozwinięciu kompozycji! Dalej chociażby klasyczne już
"''Lunar Caustic''" i '
"'Nastiez'" - ten drugi to dla mnie jedna piękniejszych kompozycji sludge/drone metalu w ogóle... Brzmieli głośno, momentami trochę przesadzono z wysokimi tonami, a Wielebna podkręcała to wszystko jeszcze świdrującymi wokalizami - czasem nie wiadomo było czy to jeszcze głos ludzki czy może theremin, ale przecież chyba wszyscy mamy świadomość, że to metal, a nie jakieś tam ''Miękkie Buły''. Poprzednio widziałem zespół w bardzo małym klubie, więc teraz mogłem porównać jak wypadają na otwartej przestrzeni. Muszę przyznać, że w przypadku Sfinksów moc występu klubowego jest jednak nie do przebicia, co nie zmienia faktu, że w każdych okolicznościach przyrody polecę za nimi jak ćma do latarni.
fot. Obscure Sphinx, Metal Mine, Krzysztof Wakor
Po tak pełnym dramaturgii i bólu koncercie Obscure Sphinx, przedstawienie wybranego na headlinera wieczoru greckiego
Septicflesh odebrałem jako bardzo nośną i lekką dla ucha death/gothic metalową potańcówkę. I nie mam tu na myśli żadnego pejoratywnego określenia, gdyż to właśnie melodyjne orkiestrowe podkłady o mitologicznej atmosferze są siłą napędową tej muzyki. Odniosłem wrażenie, że ulubionym albumem Greków jest wydany 9 lat temu
''Communion'' - Spiros Antoniou najczęściej anonsował utwory właśnie z tej płyty. Wcale się nie dziwię, gdyż wysłuchać na żywo
'Lovecraft's Death'',
''Persepolis'', czy tytułowy
''Comunnion'' to wielka frajda. Nie inaczej z gotycko brzmiącym nie tylko z racji tytułu
''The Order Of Dracul'' - to już z nieco nowszego dzieła
''Titan''. Dracula, by nie czuł się samotny, to jeszcze dostał
Wampira z Nazaretu. Niestety, odbiór koncertu zakłócało oświetlenie, które praktycznie nie pozwalało spojrzeć na scenę bez obawy porażenia oczu reflektorem. Do tego składająca się z ciągłego powtarzania
Are You Ready For... (tu wpisz tytuł utworu) - konferasjerka Spirosa wywoływała uśmiech. Ach, i te ciągłe przerwy pomiędzy utworami sprawiły wrażenie oglądania co najmniej dziesięciokrotnego wywoływania Greków na bis.
fot. Septicflesh, Metal Mine, Krzysztof Wakor
Po tym wszystkim niełatwe zadanie do wykonania przed Titusem.
Acid Drinkers wielu zgromadzonym po takich gwoździach jak Sfinksy i Septic najzwyczajniej, po ludzku ''nie pasuje''! W oczekiwaniu na Furię, Acid wyglądali trochę jak słoneczniki Van Gogha wciśnięte między Beksińskiego, Gigera i Blake'a.
Ciekaw byłem frekwencji podczas thrashowego łojenia Kwaśnych, więc taki dublet tytułów
''Anybody Home??!!'' w połączeniu z
''Me'' aż prosiło się o komentarz w stylu - ''nie ma przypadków''. Mimo, że koncert pełen był zmian tempa, i niekiedy aż prosiło się o jakiś większy headbanging, choćby przy
''Slow And Stoned'', to publiczność pod sceną i tak najbardziej ożywił cover
''Hit The Road Jack''. ''Jesteśmy Kwasożłopy i mamy zamiar skopać wam dupy'' - zagaił Titus, lecz niestety nasze tyłki od kilku godzin przyjmowały baty wykonane z twardszej skóry. Acid Drinkers to była najwyżej nauczycielska linijka na uczniowskich łapkach.
fot. Acid Drinkers , Metal Mine, Krzysztof Wakor
Podczas koncertu Acidów publiczność skandowała po wielokroć ''
Furia!''
Cóż,
Nihil prowadzi obecnie kapelę, która wywołuje ciary wielkości grochu już nie tylko na bladej skórze blackmetalowców, ale w ogóle u tych, którzy potrafią muzyki nie tylko słuchać , ale i usłyszeć. Tutaj naprawdę zaczęło się od trzęsienia ziemi -
''Opętaniec'' i
''Zamawianie drugie'' w kilka minut ukazały po prostu ogromną zawartość ''muzyki w muzyce''. Mam wrażenie, że te dźwięki na scenie wciąż jakby rodzą się na nowo. Oglądałem Furię na żywo pięciokrotnie na przestrzeni ostatnich trzech lat i daje się zauważyć za każdym razem zalążek czegoś nowego. Przykład? Proszę bardzo: gdy zespół występował przed Samael, koncerty rozpoczynała długa, wtedy dwuczęściowa kompozycja instrumentalna, następnie na festiwalu Castle Party usłyszeliśmy do tych riffów wokal - wtedy jeszcze kompozycja nie miała tytułu, za to teraz znany wszystkim
''Za ćmą w dym'' urasta do miana klasyka. Podobnie rzecz miała się z
''Ciałem''. To był wreszcie koncert, który się ''słuchało'' bez zwracania uwagi i marudzenia na brzmienie, oświetlenie itp. I znów muszę wrócić do zjawisk atmosferycznych - Furia zamówiła sobie naprawdę niezłej jakości stroboskop pochodzenia naturalnego. Na szczęście chyba zadziałało zaklęcie, by Krępulcowi nie ulec, i wraz ze wstecznym odliczaniem od siedmiu do... nic, burza ominęła Wałbrzych Zabierając swe Łapska z dala od Starej Kopalni.
fot. Furia, Metal Mine, Krzysztof Wakor
Jak by to powiedział Spiros:
-
Are you ready my friends for the next Metal Mine? Jeśli tak, to lećcie ćmy, głosić tylko dobrą nowinę o wałbrzyskim festiwalu!
Rafał Krzemiński